W poszukiwaniu utraconego lustra

W poszukiwaniu utraconego lustra

Wystawa Wojciecha Kukuczki w ENGRAMIE

Nie można dwa razy zobaczyć tego samego odbicia w lustrze, tak jak nie można dwa razy wejść do tej samej rzeki. Lustro jest rzeką. Co chwilę coraz to inne wody napływają (inne odbicia ) i my po chwili nie jesteśmy już tacy sami.

Nie ma dwóch takich samych odbić. Wszystko się zmienia, choć wydaje się, że jest tak samo. Motyw lustra ma przebogatą topikę w kulturze zachodniej, bo tylko na „zachodzie” powstała i rozwinęła się idea autonomicznej tożsamości. Nigdy tak często jak dziś nie spoglądaliśmy w lustra i tak często nie rejestrowaliśmy tego, co w nich widzimy (mirror-selfie). Wydaje się również, że nigdy wcześniej ten wizerunek nie był tak bardzo referencyjny. W XXI wieku nie chodzi już o to, co my sami widzimy, lecz to co widzą inni.

Mam wrażenie, że taki właśnie był punkt wyjścia projektu Wojciecha Kukuczki. Umieścić obserwatora w miejscu, w którym nigdy nie może się pojawić, w najbardziej niedostępnej przestrzeni, albowiem to co widzimy twarzą w twarz, nie jest (czy też nie bywa) tym samym, co widzą (widzimy) w lustrze, w którym zawsze jesteśmy tylko my (sami) – nawet jeśli jest to portret zbiorowy. Ale jednocześnie to miejsce jest (dzisiaj) w jakiś sposób zarezerwowane dla wirtualnej obecności. A ściślej rzecz biorąc – zaprojektowane.

„Lustra” mają niestety jedną wadę, której nie da się usunąć. Obiektyw nie może być lustrem – widać w nim, i to w sprzyjających okolicznościach – tylko zarys postaci. Bez szczegółów. Po drugie – sesja fotograficzna nawet pomimo stworzenia odpowiednich psychologicznych warunków, naturalności – jest zawsze rodzajem konwencji. To co widzimy na wideogramach Kukuczki nie jest tym samym, co moglibyśmy zobaczyć, gdybyśmy rzeczywiście po drugiej stronie lustra się znaleźli. Mamy więc mimo wszystko do czynienia ze spektaklem (to prawda – bardzo subtelnym), który próbuje sugerować, że spektaklem nie jest, że wywiązuje się tu, między obserwującym a obserwowanym naturalna więź. Jakiś rodzaj dialogu. Uczestnicy projektu grają role, przede wszystkim odkrywają (również bardzo subtelnie) emocje: znudzenie, zaciekawienie, radość, uważność, lęk, zmęczenie. Każda z tych „figur” jest nośnikiem jednej z nich. Razem składa się to na „emocjonalny wieloportret”, stanowi o osobności (separacji) a zarazem o podobieństwie.

Jest jeszcze jedna trudność (mimo wszystko nie nazwałbym tego wadą). Otóż Wojciech Kukuczka przeestetyzował swój pomysł w tym sensie, że w istocie odwrócił uwagę od samego spojrzenia swoich bohaterów, i – mojego spotkania z tym spojrzeniem. Stworzył bowiem instalację o bardzo wysublimowanym, malarskim wręcz charakterze. To są prace bardzo plastyczne, odwołują się do sztuki europejskiej – do Rembrandta, Vermeera czy Caravaggia. Przynajmniej jeśli chodzi o modelowanie światłocienia (szkoda, że Kukuczka nie zrobił więcej i nie zaprosił do sesji np. ludzi starych, wyrzuconych poza nawias społeczeństwa, chorych; wyidealizowana młodość wydaje się tu mało wiarygodna). Caravaggio wydaje się być w „Lustrach” podwójnie obecny. W końcu to on jest autorem słynnego „Narcyza” – postaci młodzieńca, który przybywa z ciemności („Lustra” również toną w ciemnościach), i pochylony nad taflą wody, ulega przemożnej sile własnego odbicia.

Jest w Engramie również wydzielona przestrzeń. Krzesło, stolik i owalne lustro ledwie oświetlone płomieniami dwóch świec. Każdy może niejako odtworzyć proces. Wejść w rolę uczestników eksperymentu. Wejść w rolę, w którą wchodzi każdego dnia. Tyle, że w sposób być może bardziej świadomy. Mniej mechaniczny. Współczesność zabrała nam czas. A razem z czasem zabrała wszystkie lustra. 

Radosław Kobierski

Październik 2016


Powrót