MIASTA KREATYWNE

MIASTA KREATYWNE

Katowice Music Summit

Konferencje to nie jest mój ulubiony temat. W całym swoim życiu wziąłem udział w kilku tego typu wydarzeniach, o mniejszej lub większej skali, ale efekt zawsze był ten sam: bezradność. Z konferencji wychodziłem bezradny. Koncert, wystawa, happening, spektakl, wideo instalacja - to są, żeby tak powiedzieć, fakty wymierne (nawet w systemie, który definiuje je jako produkt albo skazuje na nieistnienie), angażują większość zmysłów – a co za tym idzie – generują jakieś emocje. W trakcie konferencji udziela mi się tylko postępujące zmęczenie. Bo w pewnym momencie nie mogę dopasować do pojęć i różnych językowych struktur konkretnych obrazów. Brakuje doświadczenia albo wyobraźni.

 

Jakie to pojęcia i struktury? Np. „podnoszenie jakości emergencji”, „zanikająca umowa społeczna”, „strategie wychowania”, „przyspieszacz startupów”, „perspektywy zrównoważonego rozwoju”, „podnoszenie innowacyjności”,  itd. Niby rozumiem, a jednocześnie nie rozumiem. Konferencje są po to, żeby trochę poudawać, że mówimy i słyszymy się? To moje pytanie udające opinię, zaznaczam.

 

Zdaję sobie sprawę, że ten system nie jest symulakrą, że tworzy konkretną rzeczywistość. Działania np. konserwatorium muzycznego w Saint Etienne, Muzykodrom Asi Miny, Le Mixeur, współpraca w obszarze muzycznym między miastami w sieci UNESCO – to są twarde dane. Twarde fakty. Powiedzmy więc tak: podczas konferencji Miasta Kreatywne, Kreatywny Przemysł, Rozwój po kryzysie brakowało mi właśnie konkretów. Skoro Aleksandra Szatkowska z Wydziału Obsługi Inwestorów wspomniała o tym, że sektor kreatywny jako jedyny podczas kryzysu zanotował wzrost, i podała konkretne liczby – przeszło 1400 firm na samym Śląsku – zastanawiałem się, dlaczego kilku reprezentantom tych firm (które zorganizowały się same; UM nie stworzył im przestrzeni do rozwoju, chociaż wspierał inicjatywy – w jaki sposób, tego się już nie dowiedziałem) nie udzielono głosu? Rozumiem, że konferencja dotyczyła wymiany doświadczeń w obszarze muzyki, a konkretnie muzyki w miastach wytypowanych przez UNESCO (Katowice, Kraków, Saint Etienne, Mannheim), jednakże liczba 1400 nie jest na tyle skromna, żeby nie móc w niej znaleźć reprezentantów branży muzycznej. Mechanizmy kreatywności, jak mniemam, są do siebie podobne. 


Tak sobie dywaguję, i jest to dywagacja z perspektywy bezstronnego słuchacza, który z dużym zainteresowaniem śledził losy i skutki projektów, ich konkretny wpływ na lokalną (i nie tylko) społeczność i ich wpływ na proces redefiniowania „miejskiej” tożsamości. Z mniejszą uwagą natomiast podążał za wykresami, statystyką i pieśniami przyszłości – żeby nie nazwać ich utopiami. Tak się złożyło, że wszystkie miasta (może za wyjątkiem Krakowa, którego zawsze w większym stopniu definiowała kultura niż np. przemysł) od wielu lat biorą aktywny udział w tym procesie. Piotr Zaczkowski wspomniał o wspólnocie myślenia symbolicznego. Taka wspólnota, co oczywiste, nie tworzy się od razu i nie pojawia znikąd. Istotne jest wytyczenie kierunku, stworzenie nowego wizerunku, i w tym działaniu współdziałać muszą wszystkie decyzyjne podmioty. Z tego, co zrozumiałem, np. Saint-Etienne do tego zadania przygotowało się bardzo dobrze. O Mannheim nie dowiedziałem się nic, ponieważ jego przedstawiciel, Reiner Kern próbując odbrązowić różne hurraoptymistyczne wizje, skupił się na grach słownych i sylogizmach – a to w połączeniu ze zmasakrowanym przez tłumacza przekładem – przyniosło efekt zapewne przeciwny do zamierzonego. Czyli brak efektu. W sumie wiele czasu poświęcono problemom partycypacji, różnego rodzaju eksperymentom, które są zdolne wytwarzać nowe układy społeczne i wartości dodane. Wzajemnym wpływom i korzyściom, jakie czerpać mogą różne podmioty, np. biznes i sektor kreatywny. Najbardziej bodajże zastanowiło mnie to, co powiedział Dominique Paret (relacjonując działania Mixera) „technologowie mają swoje rozwiązania, ale często nie wiedzą, na jakie problemy mają te rozwiązania odpowiadać”. Pomyślałem w tym samym momencie o pewnym rozpoznaniu Cormaca Mccarthy’ego. Nauka już dawno wyprzedziła politykę, ale to nie nauka decyduje na naszym być lub nie być. Brzmi to dość skrajnie, ale przedkłada się również na problemy, z jakimi boryka się sektor kreatywny w zderzeniu z martwymi przepisami. Albo ich brakiem. 

 

Konferencja trwała dwa dni. Gdzieś w połowie drogi, między tymi dniami zakotwiczył Andre Ochodlo i Odem’s Quartet ze swoim programem Polin, czyli pieśniami Yiddish. Miałem dużo szczęścia. Dostałem dobre miejsce na balkonie i nieoczekiwanych sąsiadów. Tak nieoczekiwanych jak sam koncert. Mężczyzna po prawej opowiadał o pustyni Negev. Dwie panie za moimi plecami właśnie wybierały się na Rosz HaSzana do Jeruszalaim. 

Radosław Kobierski

Grudzień 2016


Powrót