Człowiek w Stalinogrodzie

Człowiek w Stalinogrodzie

"Byłem mieszkańcem Miasta Stalina"

Rumuńskie miasto Braşov i węgierski Dunaúváros - 10 lat, bułgarska Warna – 7, na przeciwległych końcach znajdują się Katowice, które zniknęły z map na 3 lata i Kuçova w Albanii, która na przywrócenie nazwy musiała czekać aż 4 dekady. Pod tym względem przebiła nawet sowiecki beton jak Wołgograd czy Nowokuźnieck. Prawdziwy majstersztyk komunistycznej propagandy. Wszystkie wspomniane wyżej miasta nową historię zaczęły liczyć mniej więcej w tym samym czasie, między 49 a 53-cim, grody sowieckie znacznie wcześniej, bo tuż po wybiciu Białej Gwardii.

„I was citizen of Stalin Town” to nazwa długofalowego projektu i cyklu debat, które rozpoczęło spotkanie w Centrum Edukacyjnym IPN-u w Katowicach. Koordynatorzy przyjechali niemal w komplecie, przedstawili krótkie referaty, po czym mieli na własne oczy zobaczyć (i skonfrontować z własnym doświadczeniem), co zostało z wielkiej i patetycznej idei, którą próbowano zmontować w tej części Europy Środkowej. Piszę „zmontować” naciskając bardziej na znaczenie konstruktywne i budowlane tego pojęcia, niż jego ironiczny wydźwięk (może poza ironią dziejów czy ironią losu; ale o tym będziemy mogli się przekonać tylko wtedy, gdy ci, którzy jeszcze nie chcą opowiadać o tamtym okresie, wezmą w nim aktywniejszy udział). Katowice Stalinogrodem były zaledwie trzy lata, pomysł na dłuższą metę nie wypalił, kolejarze nie chcieli sprzedawać biletów do miasta, które nie istnieje, itd., a odwilż 56 roku przywróciła starą nazwę, a razem z nią jakąś tam normalność. Wymienione podczas debaty przykłady architektoniczne: budynek ORZZ, Koszutka, Park Śląski czy Pałac Młodzieży to nie były pomysły Stalinogrodu, zaprojektowane zostały kilka lat wcześniej, co najwyżej okres ich (roz)budowy przypadł na rzeczone trzy lata. Europejscy spadkobiercy stalinowskiej schedy mogli co najwyżej podziwiać zadziwiający brak przełożenia idei na jej materialną postać, gdy tymczasem taki Braşov został niemal całkowicie zindustrializowany i skolonizowany przez robotników. Dunaúváros – jak twierdził węgierski koordynator – wcześniej, tj. przed stalinizacją, „był niezdefiniowany”, Kuçova po 40 latach przemysłowej przeszłości przypomina dziś amerykański pas rdzy.

Ok, pomyślałem sobie, wygląda na to, że Katowice w tej mierze nie mają wiele do zaoferowania, ale uczestniczą w niezwykle ważnym projekcie. Przecież nie chodzi tu o licytację, kto i ile zmuszony był żyć w miejscu wyreżyserowanym, z centralnie sterowaną historią, ale o proces zainicjowany dużo wcześniej niż w 1949 i skończony dużo później niż w 1961. Czyżby albańska Kuçova była takim prawidłem, modelowym miastem dla zrozumienia istoty i długości tego procesu?

Nie wiem, bardzo możliwe, że to zbyt daleko idące uproszczenie.

Referaty były bardzo ogólne. Krótki zarys historyczny, powody (lub ich brak jak w przypadku Braşova) zmiany nazwy, wpływ stalinizmu na rozwój miasta, komunistyczne „artefakty” i jeszcze bardziej powierzchniowo o konsekwencjach i paradoksach komunizmu i demokracji. Trudno się dziwić. Projekt dopiero wystartował, zbierane są wszelkie materiały ikonograficzne i świadectwa, koordynatorzy to ludzie bardzo młodzi; to wystarczy, żeby zachowywać oszczędność i rezerwę. To co najistotniejsze pojawiało się niejako mimochodem, przy okazji opisywania doświadczeń związanych z samym projektem. A ściślej – z trudnościami, jakie projekt generuje. Dwudziestolatkowie mogliby dobrze pamiętać ten okres, ale dzisiaj, ci którzy dożyli, dobiegają osiemdziesiątki. To nie jest dobry czas na pamięć, zwłaszcza że nie dotyczy życia w Edenie, ale w powojennej Europie Środkowej. Była więc mowa o zjawisku wyparcia, świadomej odmowie udziału, o pamięci selektywnej. Nawet reakcje osób do których zwracano się w ramach projektu, zostały skategoryzowane (ofiara, beneficjent systemu, oponent beneficjenta chcący jednak zachować przemysłowe dziedzictwo, beneficjent opowiadający się za obiektywnie przedstawioną historią).

Wyobrażam sobie, że jeśli powstanie naprawdę szeroka i ogólnodostępna baza świadectw tamtego okresu, spowoduje naprawdę szeroką społeczną debatę (nie ukrytą po oddziałach lokalnych IPN-ów miedzy godziną 9 a 12), a historia znów wedrze się do naszych domów, będziemy mogli odpowiedzieć sobie na podstawowe pytanie „dlaczego ktoś może dziś uważać, że wtedy było lepiej” a nawet „dlaczego może mieć rację”?

Radosław Kobierski

Październik 2017


Powrót