Jazzombi!e i cała reszta

Jazzombi!e i cała reszta

Jazz i okolice

Zaczęli już 9 listopada koncertem w krakowskim ZetPeTe, czyli nieco wcześniej niż wystartował jaZZ&Beyond Improvised Music Festival. Byłem zaskoczony. Szykowałem się na grudniowy, cykliczny SJF, tymczasem okazało się, że listopad też upłynie pod znakiem jazzu. 11- go listopada w Teatrze Małym w Tychach wystartował Pusz – projekt Pawła Osickiego (Pogodno) – przearanżowana gdzieś pomiędzy elektroniką, jazzem i alternatywą historia rodzinna, rodzinny album muzyczny (dla wczesnego X generation piosenka wojskowo-patriotyczna to był rodzinno-wychowawczy standard, Osickiemu co prawda tak samo blisko do X-ów jak i do millenialsów, ale „Pąki białych róż” ustawiają go wyraźnie po stronie tych pierwszych). Dwa dni wcześniej swoją trasę koncertową zaczął Łoskot. Katowicka Hipnoza znalazła się blisko końca tej trasy, musimy sobie jednak jasno powiedzieć, że zarówno Katowice jak i Hipnoza dla tego nowego materiału muzycznego i dla tej formacji muzycznej są niezwykle istotne. Łoskot na scenę Hipnozy wrócił po dwunastu latach z płytą, która została zarejestrowana na tegorocznym OFF-ie.

Stare utwory w nowym stylu – tak to określił Mikołaj Trzaska. Nie wiem w sumie czy mówił
o Official Bootleg, czy odnosił to do koncertu, który bootleg miał tylko anonsować.

„Jestem w Hipnozie – napisałem do Mikołaja – możesz mi wysłać listę utworów?”, „Super! Bardzo się cieszę, że jesteś. Bardzo bym ci chciał podać listę, ale jeszcze nie wiem, co będziemy grać”.

Musiały mi wystarczyć  owe „stare utwory w nowym stylu” i pierwsze natarcie na saksofon, bardzo agresywne, które nie pozostawiało chyba wątpliwości, że jednak wiedział, tyle że lubi pokokietować.

No tak, Pusz i Łoskot dzieli wszystko. Ale przecież nie chodzi o to, żeby miało ich coś łączyć poza występowaniem na tym samym festiwalu. Spójrzmy, jak reaguje załoga tego okrętu: Pawlak, Moretti i Olo Walicki, kiedy Trzaska pozwala sobie na coś bardziej wpadającego w ucho niż wyraźna linia melodyczna, na kilkanaście taktów jakiejś jazzowej klasyki. Jest ten Łoskot, który znamy, taki jaki znamy i lubimy. Sonoryczny, miejscami noisowy, agresywny i wyluzowany, zaimprowizowany i „gotowy”. Nie wiem do dzisiaj, czy zagrali jakąś „metaforę prostaty”, czy „masakrę w czekoladzie” lub „powitanie elektrowni”, jeśli to rzeczywiście były nowoczesne aranżacje starych kawałków, to musiałem nie zapamiętać. Najbardziej chyba widoczni byli Moretti i Pawlak (podwójny sax Mikołaja wcale nie okazał się kastrujący i dał chłopakom poimprowizować).

Warto zaznaczyć, że między Łoskotem a Jazzombi!e na tej samej hipnotycznej scenie wystąpił Pablopavo (w ramach Ars Cameralis) i on ją przygotował nie tylko na odpływ jazzu w takiej dawce, jaką Łoskot ją zaserwował, ale i na przypływ poezji. Byli Miłosz i Szymborska, Leśmian
i Zegadłowicz, Tuwim i Kabaret Starszych Panów – słowem wszystko co muzycy z Pink Freud i Lao Che w ramach połączonych sił wyśpiewują i wygrywają na płycie „Erotyki”. No i teraz widzicie – różnica między niekoniecznie dobrze zaaranżowaną piosenką patriotyczną (chociaż o niebo lepiej niż w jakiejkolwiek wersji orkiestr wojskowych) a poezją polską, którą aranżuje się w taki sposób, tj. bez kompleksów, z niebywałą sceniczną i muzyczną energią jest nie do oszacowania. Ja tej liryki wręcz nie rozpoznawałem. Ani „Rewanżu sentymentalnego”, ani „Serca jaskółki”, ni „Ballady
z trupem” czy „Szału” podczas którego wyświetlany był bodaj najsłynniejszy obraz Podkowińskiego – to były nowe utwory, zupełnie nowe jakości, wszystkim erotykom wycięto ich erotyczny sentymentalny patos i zabrzmiały bardzo współcześnie. Niemal jak „Ostatni Gang Bang”, oryginalny tekst Spiętego: „Czasem świat się pieprzy […] W kosmosie nikt nie wie/ że gdy kocham się z tobą/ Kocham też ciebie. Nieustający jam, żadnego usztywnienia, wielkie święto wspólnego muzykowania, niebywała współpraca wszystkich instrumentów – a mówimy tu przecież o artystycznej fuzji renomowanych formacji, które wychowały własną publiczność.
Jeśli ktoś dawką polskiej liryki miłosnej czuł się nienasycony, w odwodzie pozostawali jeszcze Europejscy Poeci Wolności – Garcia Casado, Durs Greunbein, Petr Halmay, Kristin Berget i Serhij Żadan – wszyscy znaleźli się w nowym projekcie muzycznym Gaby Kulki, Staruszkiewicza, Walickiego i Zimpla – „Kot (czy też kotka?)”. Harmonijne środowisko przestrzenno-dźwiękowe – tak formę tego pomysłu nakreślił jego główny aranżer Olo Walicki. Teksty w językach oryginalnych czytała, wyśpiewywała, i sylabizowała Gaba Kulka (za wyjątkiem tekstu Żadana, który ten nagrał specjalnie dla projektu, a odtworzył go w finale telefon Walickiego), Wacław Zimpel krążył między harmonią, którą generował rytmiczne muzyczne tło a klarnetowymi solówkami. Perkusja Staruszkiewicza i kontrabas Walickiego generowały żywy, a czasem dyskretny puls. I tu również – jak w przypadku Jazzombie – nikt nie trudził się bezcelowym i bezsensownym ilustrowaniem literatury. Muzycy szukali „dróg porozumienia” między tekstem a dźwiękiem. Cały projekt okazał się swoistą wariacją. A tematem okazały się figury. Formy. Ich wzajemne relacje. Rozstania
i zrosty. 


Powrót