Glanc egal

Glanc egal

Męski, oksytoniczny i niedokładny rym, ale hasło chwytliwe. Zanurzone dość głęboko w języku, jeszcze głębiej w przestrzeni urbanistycznej Śląska

Męski, oksytoniczny i niedokładny rym, ale hasło chwytliwe. Zanurzone dość głęboko w języku, jeszcze głębiej w przestrzeni urbanistycznej Śląska. Co jeszcze przychodzi do głowy, kiedy myślę „Plac na Glanc”? Że to oksymoron?  Plac i glanc się nawzajem znoszą? Albo plac albo glanc, mówiąc Kierkegaardem, jeśli plac, to wszystko tylko nie czystość i porządek, jeśli ordnung i schludność, to wszędzie ino nie na placu. Plac był do fajrantu, owszem, do zabaw, gry w fusbal na małe tory. Do halby i grilla. Międzysąsiedzkich porachunków.

Najczęściej kończył plac jako hasiok. Żywioł niemiecki - znaczy się ukryta opcja niemiecka - siał, pielił, pielęgnował, odmalowywał, regenerował. Potem napływał żywioł polski, polska wiadoma husaria, nierozwinięta jeszcze, właściwie niedorozwinięta, jeszcze w postaci szarańczy, i dokonywał egzekucji: świeżej farby, nowego klombu, pierwszego trawnika. A żywioł komunistyczny wszystko miał w dupie. Na glanc się buty czyściło albo kibel w jednostce podczas fali. Karoserie samochodów z Reichu i pokale w „Piramidzie” na Górze Redena. Tak było. A jak jest?

Tam, gdzie się ludziom nie chciało – niewiele się zmieniło na lepsze albo wiele na gorzej. Nie ma co zwalać na spółdzielnie czy inne PGM-y, że na podwórkach przysłowiowy syf i malaria, na samorządowców i biznesmenów, że odnawiają zazwyczaj tylko front. Fasady. Fakt – nie wszędzie – jak na Nikiszu, Giszowcu, a nawet osiedlu Ruchu – zaprojektowano przestrzeń na ogrody, ale ludzka pomysłowość w tym względzie (zwłaszcza w konurbacji) czasem wyprzedzała czas i niedostatki planowania. I tak denerwowało mnie, że w tej szaleńczej aneksji „państwowego” przez „prywatne”, rekultywacji ugoru, znikały moje stare szlaki. Moje drogi na skróty. Myślałem, że przynajmniej one będą trwały wiecznie. Nie mogłem jednak odmówić racji ludziom, którzy chcieli wokół siebie stworzyć coś nowego. Mieć jakiś wpływ na najbliższą przestrzeń. Twórczo ją kształtować (nawet metodą polską – co roku miedza-płotek o pół kroku dalej z marną nadzieją na zasiedzenie). Wypełnić sobie czas długich emerytur i jeszcze dłuższych rent, nawet jeśli oznaczało to tylko grzebanie się z czarnej ziemi.

Otóż projekt „Planc na Glanc” uwzględniał te potrzeby i na tych samych założeniach się opierał. Nie wiem, jak też plac na Lompy 9  wyglądał wcześniej, czy w ogóle „wyglądał”, a nie był tylko powodem wstydu. Jeśli tak jak sąsiednie, to było co zmieniać. I dużo się zmieniło. Nie żeby jakieś od razu antypody, oczywiście. W porównaniu z pierwszymi dekadami po Magdalence (a tym bardziej przed) nawet nie rewitalizowane podwórka w Śródmieściu wyglądają jednak jak po generalnym liftingu. Smętnie znaczy się, ale w miarę czysto. Było więc na co popatrzeć. Raczej prosty, ale funkcjonalny design, materiały z Ikei. Pierwsza w tym miejscu instalacja elektryczna i trawnik z rolki. Pergola z huśtawkami i stojak na rowery. Oraz dwa tarasy. I chodnik w kamieniu białym, z otoczaków. Zabudowany śmietnik. Jedyny niewypał - klomb z bazylią i majerankiem, który nie przeżyje pierwszego przymrozku. Reszta, miejmy nadzieję, nie tylko przeżyje zimę i wieczną wilgoć podwórek, ale i doświadczy jakiegoś tam rozwoju. A może – takie też było założenie projektu – zarazi lokatorów innych kamienic. Potrzeba do tego dwu zasadniczych elementów: jakiejś jednak wspólnotowości i przywiązania do ziemi. Obu, niestety, w świecie globalnym, w rzeczywistości wykorzenienia, będących w zaniku. 

 

Radosław Kobierski


Powrót