City, my Inspiration

City, my Inspiration

149. Urodziny Miasta

Sto czterdzieści dziewięć lat to nie jest, umówmy się, jakaś oszałamiająca liczba jak na miasto. To nawet nie ćwierć doli biblijnego żywota. Tyle co dwie egzystencje mojego ojca (któremu udało się przeżyć średnią krajową z dużym naddatkiem).

Przybyłem tu z miast o wiele starszych, z głębokiego średniowiecza, oczywiście przybyłem jako pewna możliwość, pewne prawdopodobieństwo. Los – i owszem – mógł być dla mnie mniej łaskawy i uczynić mnie muzułmaninem w jakiejś bośniackiej dziurze pod Srebrenicą, albo Cyganem spod Koszyc, albo złodziejem rowerów w faweli w Rio, nie mówiąc już nawet o karmie rwandyjskiego dziecka czy jakimś megazombie z Czarnobyla. Jednak pomiędzy różnicowaniem negatywnym (to, że ktoś ma gorzej niż ty, wcale nie ułatwia ci życia), a afirmacją miejsca, w którym przyszło tracić czas, jest długa droga. Szczęśliwie ten etap mam już za sobą i mogę uczciwie powiedzieć – powtarzając zresztą słowa Piotra Uszoka, który otwierał w czwartek obchody rocznicowe w Pałacu Młodzieży – warto tu żyć. Rio, Koszyce, Czarnobyl etc, to oczywiście skrajne przypadki, ale już prawdopodobieństwo wylądowania w jakiejś, wcale niemarginalnej przestrzeni społecznego wykluczenia, w takich Szopienicach albo Zawodziu, w długiej kolejce po gorące żarcie w DPS na Jagiellońskiej wcale nie małe. I kiedy myślę, co by oni odpowiedzieli, gdybym ich zapytał, czy „kochają Katowice” i czy „warto tu żyć”, to wolę nie myśleć i nie pytać.

Więc jest tak, że mamy początek obchodów w odremontowanej sali teatralnej Pałacu Młodzieży, Olgę Pasiecznik w płomiennej, zwiewnej sukni i jej równie płomienny sopran (takie było pierwsze wrażenie i taki kiczowaty obraz mi się wyświetlił – głos Pasiecznik zapalający kandelabry), mamy wschodzącą gwiazdę polskiej kameralistyki – {oh!} Orkiestrę Historyczną - drugi po AUKSO śląski towar eksportowy - mamy ten żelazny barokowy zestaw, list żelazny, dający nam gwarancję, że nie spadniemy poniżej Telemanna, Händla i Bacha, do jakiejś trzeciej ulicznej ligi, a ja (sam jeden?) odczuwam nieledwie dyskomfort, rozdarty jestem. Pełen sprzeczności. Wydaje mi się, jakbym nie należał do tej sfery, że to za wysokie dla mnie progi, że – i owszem – dawno nie słyszałem tak świetnego gambisty (Krzysztof Firlus), oczu nie mogę oderwać od koncertmistrzyni (Martyna Pastuszka), która gra i wygląda tak, jakby urodziła się skrzypcami, podziwiam nienatarczywą trąbkę Russela Gilmoura (jak on to robi, że nigdy nie wychodzi przed sopran Olgi?), zachwycam się metodą strojenia instrumentów – a jest to w sensie ścisłym metoda przekazywania ognia (dźwięku a) –od klawesynu po ostatnie skrzypce pięknej Seojin Kim, rozbawia mnie Jan Čižmař, dla którego nie znaleziono chyba odpowiedniej lutni – raz przypomina dziecięcy instrument z odpustowego kramu, innym razem jej gryf zajmuje 1/3 sceny; nade wszystko jednak fascynuje mnie brzmienie orkiestry, jakieś stłumione, pastelowe, chromatyczne (może odpowiedzialna za to jest tylko akustyka teatrum) – ale zaraz potem myślę, że ta nobliwość mnie przytłacza i przerasta, że nawet do niej nie pasuję z tymi swoimi dżinsami, kurtką wojskową i butami ze skóry, że ciągnie mnie do tych Katowic nieoficjalnych, do tych dziur w ulicach i odrapanych familoków, do tych ponurych landszaftów z nocnymi sklepami w tle, że chciałbym bez zgrzytu móc powiedzieć „warto tu żyć” nie mając na myśli nowoczesnego centrum, instytucji kultury, festiwali, ale i muzykę przedmieść, dodekafonię smutnych placów i klatek schodowych. Przypominam sobie jeden z ostatnich wywiadów, których udzielił John Cage. Wskazał palcem na okno (za którym hałasowała jakaś nowojorska ulica) i dodał krótko: „City – this is my inspiration”.

 

Radosław Kobierski

Wrzesień 2014

Na zdjęciu: {oh!} Orkiestra Historyczna, fot. R. Kobierski

Na zdjęciu: {oh!} Orkiestra Historyczna, fot. R. Kobierski

 

 

 

 

 

 

Na zdjęciu: {oh!} Orkiestra Historyczna, fot. R. Kobierski

Na zdjęciu: {oh!} Orkiestra Historyczna, fot. R. Kobierski

 

 

 

 

 

 


Powrót