zdjęcie - fragment, człowiek widziany od tyłu stoi przed obrazami Michała Minora

SZTUKA JEST SZTUCZKĄ

Epitety i Przymiotniki Michała Minora

Na jednej z całkiem bocznych, mało nawiedzanych ulic Amsterdamu natrafiłem niegdyś na pracę samego Leera. Nie pamiętam czy była to ściana czy drzwi jakieś skrzynki elektrycznej. Leer był dość typowy: dawne gazety o różnym odcieniu starości użyte jako podkład oraz zanimizowany, wielobarwny pierwszy plan: straszydła, potwory, w pół drogi między emotikoną a formą z cartoon network, pełne dobrej energii, w pozach straszących a zarazem demistyfikujących strach, formy zasiedlające wszystkie światy dziecięcej wyobraźni. Różowy potwór w centrum obrazu, uśmiechnięty od ucha do ucha, trzyma baner z napisem „stay fuckin positive”. Nie ma tu nic strasznego. Tak jak nie było w czaszkach i tańczących szkieletach Jeana Michela Basquiata. Leer twierdzi, że sztuka nie jest i nie musi być poważna, śmierć jest poważna, to wystarczy. Michał Minor również – w jednym z wywiadów powiedział, że „obrazy mają wywoływać uśmiech na twarzy”. W innym: „Jeżeli obraz wywoływałby we mnie negatywne emocje i gdybym budził się rano i nie czułbym się dobrze nastrojony, to nie powinienem takiego obrazu wieszać w domu”. Jest jeszcze jedna rzecz, która łączy Leera i Minora: zamiłowanie do długich, narracyjnych tytułów. Np.: 'Of all the billions of people in the world, I had to bump into you' (Leer). „Twarde lądowanie postprawdy w epoce lodowcowej” (Minor). Jeśli ktoś ma wątpliwości, czy powinien być przy Minorze zaniepokojony czy rozweselony i rozluźniony, powinien zwracać uwagę na tytuły. Niekoniecznie szukać powiązań z obrazem, choć i to nie zawadzi. 

Na wystawie „Epitety i przymiotniki”, która została otwarta podczas Noc-K, znajdują się obrazy, które artysta – chyba jeden z najciekawszych twórców współczesnych w kraju – stworzył w ostatnich dwóch latach. W jakimś sensie korespondują one z wielkoformatowymi płótnami Marka Kamieńskiego, które prezentowany były piętro niżej w Galerii Korezu - nie w sensie stylistycznym rzecz jasna, bardziej ideowym. Obaj sięgają po klucz popkulturowy – kolaż, komiks, uliczne graffiti. Kamieński jest również bardziej dekoracyjny, bardziej ludowy (w najlepszym tego słowa znaczeniu). Ale znów: łączy malarzy energia, którą wytwarzają formy i barwy. I jest to energia bardzo pozytywna, nawet jeśli „opisuje” wydarzenia, stany, idee o wektorze przeciwnym. 

Czy „Epitety i przymiotniki” mają się jakoś do przedmiotu wystawy? W pewnej mierze korespondują z tytułami prac: „bananowa młodzież”, „zawstydzony mutant”, „ciepłolubny wałkoń”, etc., bardziej jednak chodzi o odniesienie do kwestii wizualnych i plastycznych. Bo rzeczywiście na obrazach Minora dzieje się dużo (choć nie do końca mimetycznie). Raczej niewiele tu „rzeczowników”, więcej właściwości – i to przedstawionych za pomocą kontrastowych zestawień, żywych barw, właściwie walki barw. Choć również wyłaniających się niekiedy harmonii. Nie przywiązywałbym zbyt wielkiej uwagi do ekwiwalencji obrazu i opisu, chociaż nasze strukturalne myślenie o sztuce zmusza niejako do szukania powiązań. Tzn. chyba instynktownie szukamy odpowiedzi na pytanie, co obraz przedstawia, a jego tytuł traktujemy jako narzędzie pomocy w tym procesie. Minor, mimo że w tym samym wywiadzie wspomina, że bardzo chciałby, by oglądanie sztuki było pozbawione lęku wynikającego z problemów z jej rozumieniem (częściowo z powodu błędnego przeświadczenia, że sztuka jest dla elit), wcale nam nie ułatwia zadania. Przykładowo dyptyk (większość zebranych prac ma charakter dyptyku) „Sługi pochodzą od Chama, ojca Kanaana”, nie naprowadza mnie na mit biblijny – a szukam tej ekwiwalencji przecież. Naturalne. Z drugiej strony przeszedłem przez szkołę surrealizmu i abstrakcji i wiem, jakimi prawami obie szkoły/strategie się rządzą. Nie ma to żadnego związku z elitarnością sztuki, raczej z edukacją. Ale nawet edukacja wszystkich problemów nie rozwiąże. Bo przecież istnieją obiektywne przeszkody natury fizjologicznej: daltonizm, brak wrażliwości wizualnej. Sztuka współczesna w dużej mierze zbudowana jest na kolorze. I Michał Minor prócz tego, że tworzy abstrakcje (lub quasi abstrakcje), jest kolorystą. To znaczy wykorzystuje zarówno walor, właściwości jasności i nasycenia barw jak i ich wzajemne oddziaływanie na siebie. Dlaczego jednak napisałem quasi-abstrakcje? Ano dlatego, że wykorzystuje w swoich pracach zarówno typografie – są one częścią składową obrazów – tak jak to było u Basquiata i wielu twórców mainstreemowych po Basquiacie, a także street artu, jak i sięga po mimetyzm – choć już przetworzony przez tradycję popkulturową. To sztuka subtelnej różnicy między obiema strategiami, sztuka swobodnego przepływu między nimi. Sztuka jest sztuczką – twierdzi artysta.

Więc artysta jest w pewien sposób sztukmistrzem. Magikiem. Akrobatą nawet. 

Owszem, możemy mieć czasem kłopot z ekwiwalencją – ale nie aż taki, jak by się nam wydawało, w końcu na obrazie „Bananowa młodzież protestuje”, znajdziemy zarówno kolor żółty (w jego stopniach chromatycznych) jak i sam opisywany przedmiot (choć podany w szarości), w pracy „Strach” w prawej części dyptyku rzeczywiście widzimy bohatera obrazu (oczywiście już przetworzonego), „Who the Hell R U?” przekonująco „opisuje” zdziwienie, konfuzję zasugerowaną w tytule, w „Regresie” obie twarze-formy są na tyle zniekształcone i skontrastowane barwnie – siłą rzeczy nie jest to już abstrakcja tylko czysta ekspresja bliska Munchowi – że niemal idealnie ilustrują stan infantylny, regresowy. I tak dalej. Możemy jednak te prace odbierać bez jakiekolwiek „wsparcia” rzeczywistości poza wizualnej. Oceniać poszczególne formy, całe kompozycje, zależności między użytymi kolorami. Szukać rodzaju zakotwiczenia w danej tradycji wizualnej – począwszy od sztuki naskalnej, przez sztukę XX wieku i popkulturę, próbować odpowiedzieć sobie na pytanie, na ile płótna Minora opowiadają współczesność z jej chaosem informacji, nadmiarem przedmiotów i wpływowi, jaki wywiera na naszą świadomość. Albo nie szukać. Bez kontekstów również da się „przeżyć” to doświadczenie. A to dlatego, że odwołuje się do spraw starszych niż tradycje – do emocji. W tym miejscu otwiera się przed nami (jestem o tym przekonany) pole nieograniczonych możliwości. I zaczyna przygoda z abstrakcją, która z istoty jest egalitarna. Bo wcale nie musimy sobie odpowiadać na pytanie, co widzimy, jak to się ma do realu, do systemu naszych pojęć i doświadczeń wizualnych, wystarczy że obraz działa na nas, budzi jakieś skojarzenia (ostatecznie: podoba się nam). Malarstwo Michała Minora, kontrastowe, ekspresyjne, kolorystyczne, w jakimś sensie również nadmiarowe buduje we mnie stan permanentnego napięcia emocjonalnego i estetycznego. Z reguły to napięcie ma charakter pozytywny, przeważają w nim optymizm, humor, ironia, czasem zachwyt – i to pomimo faktu, że tematy często takie nie są (strach, inflacja, regres, wrzask). Mogę na tym poprzestać i wyjść z galerii w stanie nasycenia. Mogę skupić się wyłącznie na analizie konkretnych strategii malarskich albo spróbować syntezy, interpretacji na własnych warunkach, przeciwnej albo równoległej do założeń artysty. I wszystkie te decyzje będą uprawnione. Oczywiście nie jest tak, że tylko surrealizm czy abstrakcja umożliwiają wieloznaczność. Jednak w porównaniu ze sztuką figuratywną, mimetyczną, przedstawiającą – znacznie poszerzają ten obszar. 

Radek Kobierski


Powrót