dzieci uchodźcze w punkcie recepcyjnym

Byliśmy narodem uśpionym. Zdajemy egzamin z człowieczeństwa. Wspieramy, a nie wyręczamy.

Rozmowy Waldemara Szymczyka z Ks. Łukaszem Stawarzem, dyrektorem Caritas Archidiecezji Katowickiej; Marcinem Krupą, Prezydentem Miasta Katowice i Kazimierzem Karolczakiem, przewodniczącym zarządu Górnośląsko-Zagłębiowskiej Metropolii, o działaniach w sytuacji wojny wobec i na rzecz uchodźców Z Ukrainy.

Byliśmy narodem uśpionym 

Byliśmy narodem uśpionym po przejściu z komunizmu do dobrobytu. I nagle zobaczyliśmy, że ktoś obok nas jest w potrzebie, że możemy się podzielić tym, co mamy – ks. Łukasz Stawarz, dyrektor Caritas Archidiecezji Katowickiej opowiada o pomocy dla Ukrainy. 

 

Caritas Archidiecezji Katowickiej pomagał Ukraińcom od pierwszych dni wojny. Czy był taki moment, że trudno było zapanować nad tym morzem uchodźców? 

Ks. Łukasz Stawarz, dyrektor Caritas Archidiecezji Katowickiej:  – Nigdy nie było takiego momentu. Działaliśmy elastycznie, na bieżąco dostosowywaliśmy się do potrzeb. 27 lutego, czyli już trzy dni po wybuchu wojny, przyjechał do nas wojewoda Jarosław Wieczorek i zapytał, czy w Domu św. Marcina przy ul. Wita Stwosza możemy otworzyć punkt recepcyjny dla uchodźców. Nie wiedzieliśmy wówczas, czy to będą tysiące uchodźców, czy miliony. Ale jeszcze tego samego dnia przyjęliśmy rodzinę z niepełnosprawnym dzieckiem, która na granicy spędziła w trudnych warunkach ponad 24 godziny. Pojechaliśmy także na Węgry, gdzie spod ukraińskiej granicy zabraliśmy piątkę studentów z Ghany, którzy studiowali na uniwersytetach ukraińskich i ucierpieli w czasie działań wojennych. 

28 lutego został otwarty punkt recepcyjny. Pojawili się tu żołnierze, policjanci, strażacy, ratownicy medyczni i pracownicy urzędu wojewódzkiego. Już pierwszego dnia przybyło kilkaset osób i tak było przez wiele tygodni. 

Musiał ksiądz być świadkiem wielu dramatycznych sytuacji…

Szczególnie poruszyła nas historia matki z trojgiem dzieci, która już drugi raz w swoim życiu zmuszona była uciekać przed wojną. Po raz pierwszy stało się to w 2014 roku. Doświadczenie wojny dla tych osób wiązało się z ponownym przeżywaniem potężnej traumy. 

Punkt recepcyjny z założenia miał zajmować się relokacją uchodźców do miejsc, gdzie czekał na nich dach nad głową. Były z tym problemy? 

Tym zajmował się Urząd Wojewódzki, ale nie było takiej sytuacji, że ci ludzie nie mieli dachu nad głową. W Domu św. Marcina mamy 20 pokojów na 40 miejsc i mogli z nich skorzystać ludzie chorzy, starsi, matki z dziećmi. Jeśli ich stan nie pozwalał na relokację, tutaj nabierali sił, mogli się ogrzać, otrzymać pomoc lekarską, zjeść ciepły posiłek. W pomoc uciekającym przed wojną od 2 marca zaangażowało się także Wyższe Śląskie Seminarium Duchowne, gdzie  przygotowano ponad 60 miejsc noclegowych. Także w domach rekolekcyjnych  przygotowano ponad 200 miejsc. 

Do obsługi setek tysięcy Ukraińców było potrzebnych wielu wolontariuszy. Zgłaszali się? 

Zgłaszały się tysiące chętnych. Mieliśmy taki luksus, że mogliśmy wybierać w pierwszym rzędzie tych, którzy znali język ukraiński. Do dyspozycji mieliśmy również 1,3 tys. pracowników Caritas. Proszę także pamiętać, że mamy 320 parafie, w których działają kilku, czy kilkunastoosobowe grupy Caritas – to następne kilka tysięcy osób. 

Codziennie na naszym blogu na stronie katowickiego Caritasu i na profilu na Facebooku informowaliśmy, czego w danym momencie potrzebujemy. Raz to było jedzenie i ubrania dla niemowlaków, innym razem odzież dla nastolatków, albo leki dla osób starszych. Odzew był natychmiastowy. Tysiące ludzi przynosiło do nas dary rzeczowe. Zaangażowały się także lokalne restauracje. Przynosili nam zupy, kanapki. A w naszym punkcie recepcyjnym musieliśmy być gotowi na przeróżne wyzwania. Pojawili się np. mieszkańcy Tadżykistanu, którzy po zaproponowaniu poczęstunku poinformowali, że są Muzułmanami i nie mogą jeść tego typu posiłków. Szybko przygotowaliśmy dla nich wegańską zupę oraz kanapki z żółtym serem i warzywami. 

Kiedy była największa fala uchodźców?

W pierwszych tygodniach. W pewnym momencie okazało się, że w Domu św. Marcina nie jesteśmy w stanie pomieścić chętnych, dlatego punkt został  przeniesiony do seminarium. Kiedy okazało się, że i to za mało, zapadła decyzja  o przeniesieniu punktu recepcyjnego do Miasta Ogrodów w Katowicach przy pl. Sejmu Śląskiego. Tam mogło przenocować nawet 300 osób. 

Dzisiaj uchodźców jest już na szczęście niewielu… 

Ale nadal bywają dni, że o pomoc prosi nawet ponad sto osób. W tej chwili zarządzamy punktem na dworcu PKP w Katowicach i w seminarium. Ale koncentrujemy się na pomocy długofalowej. W tym celu od 11 kwietnia na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Śląskiego działa Centrum Pomocy Migrantom i Uchodźcom. W kraju funkcjonuje 27 takich placówek. Finansują je Caritas Polska i Caritas Internationalis. Zajmujemy się tam kompleksową pomocą dla uchodźców z Ukrainy: prowadzimy kursy językowe, zajęcia kulturowe dla dzieci, uczymy, jak znaleźć dobrą pracę, pomagamy w szukaniu mieszkania, zapewniamy posiłki, ubrania, leki, sprawy urzędowe. Mamy tam zarejestrowanych 5 tys. osób, którymi się opiekujemy. 

Da się już oszacować kwotę, jaką Caritas wydal na pomoc dla uchodźców z  Ukrainy? 

Przygotowujemy właśnie rozliczenie za rok działalności, ale na pewno to kilkadziesiąt milionów złotych. Samo Centrum Pomocy Migrantom i Uchodźcom kosztuje ponad 3 mln zł w ciągu roku. 

Skąd pochodzą te pieniądze? 

Punkty recepcyjne finansuje Urząd Wojewódzki, Urząd Marszałkowski przekazał nam magazyny i pomoc rzeczową. Już podczas pierwszej zbiórki w parafiach, kilka dni po wybuchu wojny, udało się zebrać prawie 1,7 mln zł, z Caritas Internationalis otrzymaliśmy 1,3 mln. Wysłaliśmy dzięki darom mieszkańców Śląska 5 tys. paczek do Ukrainy o wartości ok. 500 tys. zł. Z pomocą Węglokoksu i kliniki na Ochojcu przekazaliśmy dla ukraińskich szpitali sprzęt chirurgiczny o wartości 1 mln zł. 

O niezwykłym zaangażowaniu Polaków w pomoc Ukrainie głośno było na całym świecie. Chyba nie znaliśmy się wcześniej z tej strony? 

Pewnie wiele czynników o tym zadecydowało: nasze doświadczenia narodowe, takie jak utrata niepodległości, okropności wojny… Wiele przeżyliśmy w historii i to nas uwrażliwiło. Poza tym znamy Ukraińców, nie są dla nas czymś abstrakcyjnym, tylko konkretnym narodem, z którym mamy kontakt od wielu lat. Z pewnością pielgrzymki i nauki Jana Pawła II zaowocowały i zostawiły w ludziach wiele śladów dobroci. Byliśmy narodem uśpionym po przejściu z komunizmu do dobrobytu. I nagle zobaczyliśmy, że ktoś obok nas jest w potrzebie, że możemy się podzielić tym, co mamy. To nas przebudziło i uruchomiło niesamowite pokłady dobra.

Rozmawiał Waldemar Szymczyk, wieloletni redaktor „Gazety Wyborczej” i kwartalnika „Fabryka Silesia”, obecnie dyrektor wydawniczy w Imago PR. 


 

 

Zdajemy egzamin z człowieczeństwa

Jako prezydent jestem dumny, że możemy powiedzieć, iż w Katowicach zdajemy ten niezwykle trudny, ale i ważny egzamin z empatii i człowieczeństwa – mówi prezydent Marcin Krupa o pomocy dla Ukrainy. 

Czy docierały do Pana informacje z rządu, jeszcze przed wybuchem wojny w Ukrainie, że trzeba przygotowywać się na napływ uchodźców, do sytuacji nadzwyczajnej? 

Marcin Krupa, prezydent Katowic:  – Sytuacja związana z wybuchem wojny w Ukrainie była bardzo dynamiczna. Wiele się mówiło, pojawiały się różne informacje w mediach, jednak gdy doszło do ataku wojsk rosyjskich na wolny, europejski kraj – każdego te informacje jednak zaskoczyły. Wielu ruszyło od razu z pomocą, my też jako samorząd rozpoczęliśmy szereg działań. One nie były wcześniej zaplanowane. 

Jak wyglądały w Urzędzie Miejskim pierwsze dni wojny pod względem przygotowań do przyjęcia dużej liczby Ukraińców?

Wszystko działo się wtedy bardzo szybko, a impuls do działania dali sami mieszkańcy Katowic. Zaczęli dzwonić do Urzędu Miasta deklarując, że chętnie przekażą dary, przyjmą uchodźców. Wspólnie zaczęliśmy działać. Uruchomienie punktów pomocowych, punktów zbiórek, nawiązanie współpracy z przedsiębiorstwami, a także bieżący kontakt z innymi miastami Polski, by wymieniać się doświadczeniem, były na początku kluczowe. Pamiętajmy, że nikt z nas nie miał zabezpieczonych na tę pomoc środków, a wszyscy chcieliśmy solidarnie pomóc. Tymczasem jako miasto musimy działać zgodnie z przepisami prawa. Najważniejsze było oczywiście to, by pomóc uciekającym przed wojną, ale rozwiązania prawne też były niezwykle istotne, szczególnie w takich przypadkach, gdy potrzebna była pomoc medyczna. Pierwsze dni to także kontakt z naszymi przyjaciółmi z Ukrainy, na bieżąco rozmawiałem np. z merem Lwowa o ich potrzebach i sytuacji.

Jakie instytucje, ilu ludzi brało udział w tej pomocy?

Tysiące mieszkańców, przedsiębiorców, wolontariuszy, urzędników i pracowników jednostek miejskich, katowickich radnych, sektora NGO, a także wszystkie osoby, których wymienić nie zdołam. Wiele z tych osób jest nadal zaangażowanych w pomoc Ukrainie na różnych płaszczyznach. Przyjeżdżający do Katowic uchodźcy z Ukrainy mają szansę żyć w godnych warunkach, otoczeni opieką i wsparciem. Jako prezydent jestem dumny, że możemy powiedzieć, iż w Katowicach zdajemy ten niezwykle trudny, ale i ważny egzamin z empatii i człowieczeństwa. 

Jakie środki finansowe miało miasto przygotowane na pomoc?

Pomoc dla Ukrainy, którą zrealizowaliśmy w Katowicach, szacujemy już na poziomie 44 mln zł, z czego rezerwa celowa z zakresu zarządzania kryzysowego w budżecie miasta wynosiła ponad 2,5 mln zł. Reszta środków pochodziła z budżetu państwa – 39 mln zł oraz darowizn i pomocy finansowej GZM. Dzisiaj mogę powiedzieć jeszcze o środkach w wysokości 46 mln zł z UNICEF, które pozwolą nam te działania polsko-ukraińskie kontynuować.

Czy skala uchodźców zaskoczyła miasto? Jaka największa liczba Ukraińców przebywała w Katowicach i kiedy to było? 

W tym kulminacyjnym momencie według raportu Unii Metropolii Polskich w Katowicach mogło przebywać nawet 90 tys. obywateli Ukrainy, w tym 19 tys. dzieci – te dane pochodziły z urządzeń mobilnych rozszerzone o statystyki z rejestru PESEL. Dzisiaj tych osób jest z pewnością mniej – szacujemy, że  około 30 tys.

Co było dla miasta największym wyzwaniem?

To były tysiące osób dziennie przyjeżdżających do Katowic, którym trzeba było zapewnić ciepły posiłek, ubranie, dach nad głową, wsparcie psychologiczne. Pomoc i działanie było potrzebne przez całą dobę. W pierwszych dniach kosztem własnej pracy, zaangażowanych było bardzo dużo osób. Później, ze względu na własne obowiązki, wolontariuszy ubywało. Oddelegowanie urzędników do części dodatkowych działań musiało odbywać się w sposób umożliwiający realizację także bieżących zadań. Ponadto potrzebne były lokale – wiele biur, hal sportowych przekształcaliśmy w miejsca noclegowe, magazynowe. Chyba najtrudniejsza była logistyka tych różnych działań. 

Jako jeden z niewielu samorządowców pojechał Pan do Ukrainy…

Byłem dwukrotnie – najpierw wziąłem udział w misji humanitarnej, zawieźliśmy dary do Lwowa. To był początek wojny. W lipcu pojechałem ponownie. Naszym celem było wtedy podpisanie Deklaracji Przyjaźni pomiędzy miastem Katowice, a ukraińską Buczą oraz przekazanie darów i wsparcia na rzecz Ukrainy. Podczas wizyty w Buczy mer Anatolii Fedoruk pokazał nam mogiły zabitych przez wojska rosyjskie 400 Ukraińców, gdzie złożyłem kwiaty. Odwiedziliśmy również Kijów, gdzie rozmawiałem z merem Vitalijem Kliczko o sytuacji miasta w stanie wojny. Nasze działania – moje jako prezydenta, Vitalija jako mera miasta, są zawsze ukierunkowane na bezpieczeństwo mieszkańców… Jednak naszej sytuacji nie sposób porównać. Najbardziej wstrząsający widok to domy i całe osiedla, które zostały zbombardowane. Trudno opisać emocje jakie były w nas, gdy widzieliśmy np. zniszczenia w Borodiance.

Kiedy napływ uchodźców zaczął się stabilizować? 

Kluczowe były pierwsze miesiące. Końcówka lutego, marzec, kwiecień – wtedy największa liczba obywateli Ukrainy przyjechała do Katowic. Wraz z początkiem wakacji mieliśmy już stabilną sytuację i ruch obywateli Ukrainy zarówno w jedną, jak i w drugą stronę, nie był duży. Uspokoiła się sytuacja w punktach nadawania numerów pesel, punktach pomocy doraźnej. Od tego momentu intensywnie działaliśmy w ramach integracji polsko-ukraińskiej.

Ilu Ukraińców, którzy przewinęli się przez Katowice, chce tu zostać? 

Ukraińcy, którzy uciekli do Katowic przed terrorem wojny i spadającymi bombami bardzo często zaznaczają, że Katowice zapewniają wysoki standard życia. Pojawiają się pozytywne głosy dotyczące m.in. dużej ilości zieleni w mieście, infrastruktury sportowo-rekreacyjnej, transportu publicznego, dobrych szkół czy też łatwości w znalezieniu pracy. Prawie wszyscy podkreślają też gościnność oraz wielkie serca katowiczan i okazują wdzięczność za pomoc, jaką otrzymali w tak dramatycznych dla nich chwilach. Dlatego nie dziwię się, że ponad 1/4 uchodźców z Ukrainy chce u nas zostać na stałe. To najwyższy odsetek wśród miast objętych badaniem, które zrealizował NBP. Jestem przekonany, że znajdą tu drugi, bezpieczny dom. Wielu Ukraińców podkreśla, że chce się usamodzielnić – szybko znajdują pracę, posyłają dzieci do szkół, uczą się polskiego i czynnie włączają się w życie miasta integrując ze społecznością lokalną.

Rozmawiał Waldemar Szymczyk, wieloletni redaktor „Gazety Wyborczej” i kwartalnika „Fabryka Silesia”, obecnie dyrektor wydawniczy w Imago PR. 


 

 

Wspieramy, a nie wyręczamy

Najważniejsze jest to, by działać wspierająco a nie wyręczająco. Od samego początku można było zauważyć, że uchodźcy z Ukrainy nie oczekiwali nieustannej opieki i litości. To ludzie, którzy chcieli pójść do pracy, by móc wynająć mieszkanie, opłacić rachunki, zrobić sobie samemu zakupy – mówi Kazimierz Karolczak, przewodniczący zarządu Górnośląsko-Zagłębiowskiej Metropolii. 

W jaki sposób Górnośląsko-Zagłębiowska Metropolia włączyła się w pomoc dla uchodźców z Ukrainy w 2022 r.?

Kazimierz Karolczak, przewodniczący zarządu Górnośląsko-Zagłębiowskiej Metropolii:  – W pomoc włączyliśmy się natychmiast po wybuchu wojny. W pierwszej fazie wszyscy byliśmy skoncentrowani na doraźnej – wówczas najważniejszej formie pomocy. W miastach tworzone były punkty pomocy, miejsca zbiórek podstawowych artykułów, które były pierwszą potrzebą ludzi uciekających z bombardowanych miejscowości. 

Przez kilka pierwszych miesięcy obywatele Ukrainy mogli korzystać z bezpłatnego transportu miejskiego organizowanego przez ZTM. Chociaż w ten sposób chcieliśmy pomóc im w odnalezieniu się w nowej dla nich rzeczywistości, by mogli łatwiej załatwić sprawy urzędowe, które np. pozwalałyby na podjęcie pracy. 

Ponadto jako GZM przeznaczyliśmy z własnego budżetu 10 mln zł gminom, które organizowały pomoc dla Ukrainy. Mogły one zostać przeznaczone na zakup pożywienia i podstawowych środków higieny, artykułów medycznych, podręczników, łóżek polowych, pościeli jednorazowej. 
W marcu ubiegłego roku Metropolia i gminy przekazały dla Lwowa kilkanaście autobusów komunikacji miejskiej wraz z pomocą humanitarną. 

Z czasem, gdy te podstawowe potrzeby zostały zabezpieczone, pomoc zaczęła przybierać inną formę, bardziej wspierającą w usamodzielnieniu się. Dlatego m.in. dzięki współpracy z Uniwersytetem Śląskim, dofinansowaliśmy bezpłatny kurs języka polskiego dla Ukraińców. 

Czy jakieś działania związane z pomocą dla Ukraińców są prowadzone nadal?

Tak, nasze miasta są w ciągłym kontakcie m.in. ze swoimi miastami partnerskimi w Ukrainie. W połowie stycznia 2023 roku przekazaliśmy siedem agregatów prądotwórczych do Lwowa. Sprzęt odebrali przedstawiciele Politechniki Lwowskiej. Agregaty były potrzebne, by uczelnia mogła zapewnić studentom ciągłość nauki, bo wiele zajęć odbywa się online. Warto zaznaczyć również, że Lwów jest miastem, które zorganizowało w swoich instytucjach publicznych pomoc dla tysięcy uchodźców. 

358 tys. Ukraińców, którzy przyjechali do Polski po rozpoczęciu rosyjskiej inwazji na Ukrainę, znalazło tu pracę – wynika z danych Ministerstwa Rodziny i Polityki Społecznej. Najwięcej miejsc pracy dla uchodźców jest na Mazowszu, Dolnym Śląsku i w województwie Łódzkim. Tymczasem w miastach należących do Metropolii mamy do czynienia z depopulacją. Czy pozostanie na stałe części uchodźców choć trochę nie rozwiązałoby tego problemu? Według badań, jedna czwarta z nich nie planuje powrotu do Ukrainy. 

To są szalenie złożone zagadnienia. Mówimy o uchodźcach wojennych, o osobach, które ewakuowały się z obszarów bestialsko bombardowanych i niszczonych. W wielu przypadkach, jeśli nie we większości, mówimy więc o rozdzielonych rodzinach, które czekają na to, by móc wrócić do swoich domów, na Ukrainę. Tego wszyscy od niemal roku sobie życzymy. Dlatego też trudno traktować ten nagły przyrost nowych mieszkańców – a według raportu Unii Metropolii Polskich, opublikowanego na początku kwietnia 2022 r., w GZM przebywało wówczas ponad 300 tys. Ukraińców – jako przeciwdziałanie depopulacji naszych miast. Natomiast myślę, że w tym miejscu warto wspomnieć o badaniach dotyczących sytuacji obcokrajowców w województwie śląskim, które zostały przeprowadzone we współpracy ze stowarzyszeniem Pro Silesia. Badania odbyły się co prawda pomiędzy pandemią a wybuchem wojny  w Ukrainie, niemniej wynika z nich, że od pewnego czasu mamy do czynienia z odwracającym się trendem migracji: do pracy w Polsce przyjeżdża więcej obcokrajowców niż wyjeżdża z naszego kraju za pracą. Dr Rafała Cekiera, socjolog z Uniwersytetu Śląskiego i autor tego raportu, zwraca uwagę, że ok. 40 proc. badanych chce zostać w naszym województwie na stałe, a więc nie jesteśmy tylko miejscem tranzytowym w dalszej podróży. To całkiem spory odsetek. Dlatego w działaniach związanych z przeciwdziałaniem depopulacji ważna jest ich kompleksowość. A gościnność i otwartość są jednymi z naszych wspaniałych cech.  

Czy Metropolia miałaby jakąś ofertę dla uchodźców, którzy chcieliby tu zostać?

W tej ofercie najważniejsze jest to, by działać wspierająco a nie wyręczająco. Od samego początku można było zauważyć, że uchodźcy z Ukrainy nie oczekiwali nieustannej opieki i litości. To ludzie, którzy chcieli pójść do pracy (niejednokrotnie poniżej swoich kwalifikacji ze względu np. na barierę językową), by móc wynająć mieszkanie, opłacić rachunki, zrobić sobie samemu zakupy. Chcieli być w pełni samodzielnymi.  

Czy są miejsca pracy, mieszkania na terenie Metropolii dla Ukraińców?

To obszary, które dotykają już rozwiązań bezpośrednio stosowanych i dostępnych w miastach, w których uchodźcy znaleźli schronienie. Jako GZM stworzyliśmy m.in. specjalną zakładkę na naszym portalu Info GZM, gdzie Ukraińcy mogą znaleźć pakiet najważniejszych informacji o gminach, w których zamieszkali. Prowadziliśmy też kampanię zachęcającą panie do podjęcia pracy jako kierowcy autobusów komunikacji miejskiej. 

A system edukacji jest na to gotowy? 5 proc. Ukraińców chce zapisać dzieci do polskiego przedszkola lub szkoły. 

W ubiegłym roku na Akademii WSB gościliśmy dr Megan Hopkins z University of California San Diego, która na co dzień zajmuje się zagadnieniami przekształceń systemów edukacyjnych pod kątem wielokulturowości. Mieszka na granicy USA i Meksyku, gdzie szkoły obsługują tysiące dzieci i młodzieży pochodzenia meksykańskiego. Dr Hopkins, która poprowadziła wykłady u nas dzięki Metropolitalnemu Funduszowi Wspierania Nauki, podkreślała, że w naszej sytuacji najważniejsze jest to, by ukraińscy uczniowie mogli w naszych szkołach znów poczuć się bezpiecznie. Gdy rozmawialiśmy o tym, czy dzieci powinny zostać włączone wprost do naszej ścieżki edukacji, czy może powinny iść bliższą ich rodzimej, zwracała uwagę, że to nie powinien być wybór „albo-albo”. Że jednym z najlepszych rozwiązań byłoby wspólne wyznaczenie celów, które mogłyby wpisywać się w wielokulturowość i wielojęzyczność. 

Jakie Metropolia ma pomysły na zintegrowanie uchodźców z Ukrainy z Polską?

Otwartość, gościnność i nieuleganie przekazom propagandowym, które zwłaszcza na początku działań zbrojnych były ukierunkowane na wzmocnienie negatywnych emocji. Uchodźcy z Ukrainy to ludzie często o tych samych priorytetach co my. Wszystko można sprowadzić do tego, jak my sami chcielibyśmy zostać potraktowani, gdybyśmy to my musieli uciekać przez bombami spadającymi na nasze domy.

Rozmawiał Waldemar Szymczyk, wieloletni redaktor „Gazety Wyborczej” i kwartalnika „Fabryka Silesia”, obecnie dyrektor wydawniczy w Imago PR. 


Fot. A. Ławrywianiec


Copyrights © KMO