obiektyw aparatu, hasło po północy

BLISKO, CORAZ BLIŻEJ

Wystawa PO PÓŁNOCY w Engramie

Wyobraźmy sobie czerń tak głęboką, że tracimy w niej orientację. A potem punkty świetlne, które wyznaczają granicę tej ciemności – ale nie jest to światło rozproszone i rozpraszające mrok, ale skupione – jakby zamknięte, uwięzione w klatce, w pudełku, raczej zimne (choć czasem ciepłe).

Odkąd pamiętam galerię Engram, a pamiętam ją od samego powstania, nie było w niej tak ciemno. Owszem, po ostatnim remoncie ściany rzeczywiście przybrały szlachetny, ciemno grafitowy kolor, kilka wystaw, m.in. Portrety spotkane Joanny Nowickiej, wystawa Lee Friedlandera, Stacked Brandenburga odbywały się w mroku, ale nigdy tak gęstym. I to jest w porządku, bo przecież mówimy i myślimy o połowie nocy, a noc w połowie nocy jest chyba najciemniejsza.

Wernisaż wystawy „Po północy”, trzeciej części tryptyku kuratorki Katarzyny Łaty, odbył się późnym wieczorem ostatniego dnia 2022 roku. Przyjechali niemal wszyscy zaproszeni goście, wszak to wystawa zbiorowa licząca 21 nazwisk, 21 osób związanych zawodowo z fotografią. O ile się nie mylę – w większości również członków\członkinie ZPAF. Przypominam o tym fakcie, ponieważ wystawie „Po północy” patronuje ZPAF i jest ona dedykowana jubileuszowi 75-lecia związku. A także nawiązuje poprzednich wystaw tryptyku, które miały miejsce zarówno w katowickim oddziale, jak i w stołecznej „centrali”.

No właśnie. Tryptyk jako forma twórcza ma trochę magiczną moc (nie wspominając o interpretacji teleologicznej, która jest nieco młodsza wiekiem). Liczymy/wyliczamy do trzech, skaczemy w trójskoku, bierzemy udział w codziennych rytuałach, w których trójka ma znaczenie zasadnicze, stare łacińskie przysłowie powiada Omne trinum perfectum (wszystko, co potrójne, jest doskonałe). Oczywiście malujemy tryptyki, fotografujemy je, a czasem wymyślamy wystawy, które potrzebują trzech aktów, żeby w pełni wybrzmiały. Objawiły się w całości.

Wszystko zaczęło się więc w 2013 roku od wystawy zbiorowej Bliżej, która zaprezentowana została w galerii katowickiej. 20 autorów i autorek przedstawiło fotografie na regularnej ekspozycji, ale prace również zostały wydrukowane na bezkwasowym papierze, certyfikowane i numerowane i trafiły do kolekcjonerskich pudełek (co oczywiście miało je nam przybliżyć, przywołać bliską relację człowieka z fotografią przed epoką cyfrowych awatarów). Warto przypomnieć, co niektórzy artyści pisali o idei Bliżej: „Praca z cyklu <Erosarium>, w którym staram się być możliwie blisko jednej z najważniejszych sfer życia” [Bogusław Michnik], „Rytm kontrast kolor. Zbliżam się. Bliskość odnajduje nowe znaczenia. Odrealnia” [Krzysztof Miller], „Idea, działanie, razem, humor, zaufanie, pomoc, TATO” [Joanna Nowicka], Arkadiusz Ławrywaniec przywołuje Witkacego „Gdzie jest człowiek, tam jest i sztuka. Aby to dostrzec, trzeba być bliżej”.

Rok później w tej samej galerii, w nieco mniejszym gronie (14 zaproszonych gości/gościń, w znakomitej większości powtórnie zaproszonych) odbyła się ekspozycja Dalej (w 2015 przeniesiona do warszawskiej siedziby ZPAF). Główna idea pierwszej wystawy ewoluuje – pudełka zmieniają kształt i trafiają bezpośrednio na ściany, zdjęcia pozytywowe zastępuje negatyw, który jest oczywiście podświetlany z tylnej ściany pudełka. „Wystawa Dalej — to zbiór obiektów fotograficznych. Małe ciemne skrzynki, w których wyeksponowane są podświetlone zdjęcia — negatywy. Pierwsze wrażenie to odczucie dotykania czegoś z pogranicza światów. Obiekty jawią się niczym magiczne portale, wejścia do innej rzeczywistości, gdzie czas, wymiar, cielesność czy przestrzeń ma zupełnie inny odbiór. Autorzy postawili sobie jako zadanie próbę odpowiedzi na zasadnicze, ontologiczne pytanie, czy odległość czasu i przestrzeni ma znaczenie”?

„Po północy” w zasadzie nie wprowadza większych zmian strukturalnych w porównaniu do Dalej. Klisze w różnym formacie – od tak zwanego małego obrazka po duży format – są podświetlane światłami led zainstalowanymi wewnątrz pudełek. Nie jest to klasyczne panopticum, brakuje tu wizjera, muszli ocznej, nie zaglądamy do środka – wciąż jesteśmy (i nasze spojrzenie) na zewnątrz. Niemniej musimy znaleźć się naprawdę blisko, żeby obraz odczytać, przełożyć go na język pozytywu (albo nie), zauważyć detale. Główna idea zyskuje nowy wymiar. Po północy rejestruje moment ujawnienia pierwszego etapu zapisu fotograficznego „który jest <dla świata> zwykle prezentowany w przetworzonej formie. Tu pierwotna forma jest tematem. Symbolicznie – chodzi o zaproszenie widza do naszej pracowni, jak do domu, w czasie który jest przeznaczony tylko dla nas, w prywatnej przestrzeni, w nocy”.

Z moich przed-wernisażowych rozmów z kuratorką wnioskowałem, że elementem/stawką rozgrywki jest również perspektywa egzystencjalna. Symetryczny w pewnym sensie do mitu południa – wg. Ewagriusza z Pontu, ale również Buchnera, o którym pisze Paul Celan w Meridianie, moment przewartościowania negatywnego, przejście od stanu aktywności do stanu niemożności, acedii (demona acedii) – mit północy. Czyli chwila, kiedy zostajemy sami ze sobą, pozbawieni referencji i iluzji, zdani tylko na siebie. I wówczas stworzenie panopticum, urządzenia do podglądania, wydaje się rozwiązaniem radykalnym. Bo tylko w ten sposób możemy naprawdę zbliżyć się do bardzo intymnego momentu – a jednocześnie wypełnić podstawowy nakaz współczesności – bez pardonu wejść w prywatne i zamienić je w publiczne.

Jednak wystawa poszła w innym kierunku. Bardziej technicznym, bo związanym w istocie z techné, z jego wymiarem praktycznym. Nie tyle chodzi o nas, ile o produkt. Pierwszy, pierwotny zapis (który rzeczywiście należy do sfery niepublicznej, do pudełek i kieszonek foliowych, ciemnych szuflad i segregatorów).

Pytanie zasadnicze: Jak temat potraktowali zaproszeni do wystawy fotograficy? Ano tak, jak się można było spodziewać (zapominając już o wyobrażeniach na temat ekspozycji), bardzo indywidualnie, z podziwu godną różnorodnością. Przypomnijmy – z całej załogi projektu w wystawie „Po północy” wzięły udział Anna Andrzejewska, Katarzyna Łata i Joanna Nowicka oraz Jakub Byrczek i Antoni Kreis, większość zaproszonych (m.in. Wojciech Beszterda, Danuta Węgiel, Maciej Plewiński, Andrzej Zygmuntowicz, Artur Rychlicki, Kasia Kalua-Kryńska) została „złowiona” specjalnie do epilogu tryptyku. Odsyłam państwa do wstępniaka Witolda Kanickiego, który starał się policzyć i opisać wszystkie autorskie strategie. Dodam od siebie, że na wystawie znajdują się trzy negatywy barwne (Beszterda, Kreis, Jowita Mormul, Danuta Węgiel, z czego dwa z nich poddane są manipulacji mechanicznej, w przypadku Once in a blue Moon Jowity Mormul jest to całkowicie autonomiczne dzieło plastyczne, którego bazą jest negatyw), resztę stanowią klisze czarno białe – w znakomitej większości średnioformatowe 6x6 (6x9 Odwrócone proporcje Beaty Brząkalik-Gburek i Wilno 2019 6x12 Macieja Plewińskiego) i kilka prac w dużym formacie (Jakub Byrczek, Kasia Kalua-Kryńska).

Generalnie „Po północy” wizytuje krainę portretu – 8 prac, pejzaż reprezentuje 6 klisz, jest również street photo, obiekty roślinne i wnętrza, akt z cyklu Smakując Andrzeja Zygmuntowicza.

Negatyw jest potraktowany na wystawie oczywiście jako nośnik wizualnego przekazu, ale też ujawnia różnego rodzaju negocjacje autorskie, tzn. to, czego autor oczekuje czy może czego się spodziewa of fotografii in spe. Wiadomo, że te negocjacje trwają dalej w procesie postprodukcji (w zależności od tego, jaki efekt ujawni „matryca”), ale wszystko zaczyna się na kliszy, w sposób świadomy lub przypadkowy. Oczywiście uznaję hipotezę, że przypadek jest szczególną formą konieczności (powiedzmy w psychologii). Negocjuje się tu z czasem, z pamięcią i jej ulotnością, naiwną lub racjonalną wiarą w siłę fotografii jako transgresji, ze snem i mitologią, z przypadkiem i błędem (tak głęboko wpisującymi się w istotę fotografii – Plewiński, Katarzyna Łata) itd. Nie jest ważne, w którym momencie nadajemy to znaczenie negatywowi – negatyw również może nas prowadzić w stronę pewnych objawień – tak jak to czyni poezja. I nie ma w tym fakcie nic nadzwyczajnego.

Kolejna kwestia to intymność. Jeśli odbitka, pozytyw jest ubraniem, negatyw jest samą nagością. Nic w nim nie możemy zmienić (chyba że dokonujemy interwencji mechanicznej), klisza z odwróconymi kolorami jest jak rentgen, który prześwietla wszystkie tkanki. Słusznie zauważył Witold Kanicki: „Specyficznym efektem ubocznym negatywowej estetyki bywa wrażenie przezroczystości rzeczy widocznych na odwróconych zdjęciach. Wynika to z typowej dla negatywu inwersji kierunków światła [...] Tego typu efekt nadaje obiektom przezroczystości, zmieniając solidne wolumeny ciał i przedmiotów w lodowe lub szklane struktury”. Nie bez znaczenia w tej metaforyce nagości jest również fakt, że negatyw jest ukryty przed naszym spojrzeniem. Jest on domyślany (o ile ktoś zadaje sobie taki trud). Jest wyobrażeniem. Nawet sam fotograf widzi wyłącznie proces wyłaniania się obrazu pozytywowego. Wywoływanie negatywu widoczne dla jego twórcy jest możliwe wyłącznie w prastarej, XIX wiecznej technice mokrego kolodionu. Koreks skutecznie uniemożliwia obserwację.

W jeszcze jeden sposób tytuł wystawy współgra z naturą negatywu. Fotografie buduje się wyłącznie za pomocą światła (to samo światło jest zarazem „zabójcze dla ich zmaterializowanej reprezentacji”). Dlatego negatyw przeważnie – na skutek tych poszukiwań/inwersji jest zdominowany przez ciemność. Cień światła. Cień, który czyha tuż za plecami. Jest o krok od nas. Na negatywach – można powiedzieć – zawsze panuje północ. Cień w końcu ratuje same negatywy jako obiekty materialne.

Radek Kobierski


Powrót