
MASZYNERIE HISTORYCZNE
Pierwszą wiosenną edycję Śląskiej Sceny Literackiej (choć wiosna za oknami wyłącznie nominalna) rozpoczęliśmy od mocnych kobiecych głosów i wystąpień.
Anna Malinowska, absolwentka politologii, znana dziennikarka katowickiego oddziału Wyborczej i reportażystka, jest autorką „miejskich biografii” Katowic i Sosnowca, a także dwóch reportaży historycznych: „Brunatna kołysanka”, bodajże pierwsza tego typu pozycja o niemieckich domach Lebensbornu w Polsce (warto zauważyć, że nakładem wydawnictwa Czarne kilka lat temu ukazał się również „Sonnenshein” chorwackiej autorki, Dašy Drndić) oraz „Komendant”, książka również pierwszy raz w kraju opisująca biografię Salomona Morela, żydowskiego partyzanta i komendanta komunistycznych więzień i obozów (o „Zgodzie” pisała niedawno również Sabina Waszut w swoich „Ogrodach na popiołach” – jedną ze śląskich scen poświęciliśmy autorce), i szeroki kontekst historyczny w/po 45 roku na Śląsku.
Druga nasza gościni, Monika Glosowitz jest pomysłodawczynią i redaktorką bardzo szczególnej pozycji: antologii, która przedstawia opowieści 24 kobiet pochodzących z rodzin górniczych. Są to drukowane wersje historii mówionych. Materiały zebrane w ramach programu i warsztatów, które odbywały się w okresie popandemicznym i miały również charakter swoistego coming outu, to bardzo osobiste zapisy i świadectwa obecności, które nie mogły się w pełni u-obecnić ze względu na powojenną historię, warunki i etos pracy, które raczej premiowały mężczyzn („Kluczowym zadaniem było przekonanie pań, żeby przełamały się do pisania, bo ich głosy są istotne. Często ich pierwszą reakcją było: ale co ja bym miała napisać? Moja historia to nic ważnego”).
Monika Glosowitz jest też autorką pracy naukowej o współczesnej polskiej poezji kobiet, „Maszynerie afektywne. Literackie strategie emancypacji”. Jest to książka niezwykła – choć oczywiście niszowa ze względu na jej charakter i przedmiot badań – proponuje zupełnie nowe odczytania i narzędzia interpretacyjne dla poezji kobiet (m.in. Marty Podgórnik, Wioletty Grzegorzewskiej, Joanny Lech, Justyny Bargielskiej czy Małgorzaty Lebdy).
Obie autorki reprezentują inne pokolenia, strategie twórcze, wykorzystują różne gatunki literackie oraz w zasadniczo odmienny sposób wybierają swoich bohaterów/bohaterki. Inaczej konstruuje się reportaż historyczny czy biografię, inaczej pisze się pamiętniki. Czego innego oczekuje się również od zbiorowości: raz służy ona jako tło dla wydarzeń z życia jednostki, innym razem jest na pierwszym planie, bo o głos zbiorowy chodzi, o wymiar społeczny (konkretyzując chodzi o auto/biografię społeczną). Niemniej tym, co łączy książki Anny Malinowskiej i Moniki Glosowitz jest głęboki namysł nad przeszłością, który ma zmienić nasze postrzegania przeszłości i teraźniejszości. Przemieścić różne narracje z obszarów niedostępnych czy nieprzepracowanych intelektualnie i emocjonalnie do przestrzeni uświadomienia i przepracowania. Jeśli mamy aktywnie wpływać na różne polityki – społeczne, polityczne, historyczne, edukacyjne – lub chociażby o tym wpływie dyskutować, musimy zmierzyć się z tym, co społecznie nieuświadomione.
Anna Malinowska mówi wprost: na to, w jaki sposób dzisiaj reagujemy, jak myślimy o sobie, jakie potencjały wykorzystujemy lub nie, a także w jaki sposób odnosimy się do tego, co śląskie i poza-śląskie, jednoznaczny i radykalny wpływ miały wydarzenia roku 1945. Tragedia Górnośląska jest to emocjonalna i behawioralna matryca. Ślązakom przetrącono kręgosłup. Zastraszeni represjami, wywózkami na wschód, groźbami trafienia do obozów w Jaworznie, z świętochłowickiej „Zgodzie” czy w mysłowickim „Rosengarten” za przymusowe wcielanie do Wehrmachtu i na volkslistę, ale również wyłącznie za skomplikowaną tożsamość (odpowiedzialność zbiorowa) wybrali emigracje wewnętrzną, wytworzyli coś w rodzaju formy
przetrwalnikowej (czasem udającej oportunizm), który umożliwiał im w kolejnych dekadach dostosować się do różnych warunków politycznych, raczej gasić gniew społeczny niż go wzniecać. „Brunatna kołysanka” nie dotyka tego problemu wprost – opisuje bowiem proceder odbywający się na terenach całej Polski, natomiast „Komendant” z jego szerokim kontekstem i tłem historyczno-politycznym wyraźnie wskazuje na źródła tragedii: punktowo i diachronicznie.
Monika Glosowitz przepracowuje historię nowszą, bliższą doświadczeniu wielu z nas (chociaż owa bliskość jest nieco iluzoryczna; kopalnia kobiecych głosów leży na znacznie niższych pokładach). To historie kobiet, które – używając definicji „Maszyn” – wcielają się w role i uwarunkowania społeczne, ale też odpowiadają na nie – w sposób performatywny. Bo czymś takim jest opowieść. Literatura umożliwia nazwanie obszarów nieoświetlonych, zepchniętych poza margines głównej narracji, oddanie sprawiedliwości wysiłkowi i pracy – jaką wykonały kobiety – nie tylko jako „filary, które utrzymują w porządku to, co jest na powierzchni” (podczas gdy bogactwo Górnego Śląska, jego klejnotem było to, co pod ziemią). Filary są nieaktywne i bierne. Glosowitz wskazuje na kobiecą aktywność i sprawczość. Podmiotowość. Wiedziałam – pisze we wstępie do „Opowieści kobiet z rodzin górniczych” – że opowiadanie jest zajęciem grupowym, żeby nie powiedzieć, wspólnotowym. Dopiero wtedy zyskuje sens, wielokrotny.
Ten rodzaj kolektywizmu tworzy właśnie rodzaj auto/biografii zbiorowej. Ale składają się na niego indywidualne głosy. Są wchłaniane ale zarazem tylko one mają moc przebijania szklanych sufitów.