dekoracja

RYTUAŁY PRZEJŚCIA, REJESTRY ZMIAN

Wystawa "Spłoszony ptak" w Galerii Miasta Ogrodów

Jesteśmy tacy delikatni aż strach – napisał niegdyś Tomasz Jastrun w „Przytul się do mnie”, który to wiersz przypominają kuratorzy wystawy „Spłoszony ptak” – Piotr Spek i Andrzej Zygmuntowicz.

 

Jest jeszcze jeden kapitalny wers, podsumowujący niepełną oczywiście, zaledwie zmiarkowaną listę naszych kruchości – „Wszystko w nas jest bardziej kwestią czasu/ Niż w przypadku cegieł/ A nawet kruchego szkła”. Owo „bardziej” nawet bez porównania do pojawiających się po przerzutni przedmiotów trwalszych, trwalej materialnych, mogłoby jeszcze zawisnąć w powietrzu i pogrozić wszystkim naszym iluzjom. Oczywiście dobrotliwie pogrozić, bez spiny czy przemocy. Bo w spłoszeniu jest również zdeponowany jakiś element niewinności – wszak płoszymy raczej nieświadomie i niechętnie (prócz tych, którzy płoszą na wezwanie i pod lufę, ale tych jest przy nas przecież garstka).

Jak oddać owo spłoszenie w językach wizualnych? Ale przedtem – w jaki sposób uzasadnić relację owego spłoszenia z wiersza Jastruna z doświadczaniem czasu, z jego rozciągliwością (jej złudzeniem), pojemnością? Czy spłoszenie, o którym pisze we wstępniaku do wystawy Zygmuntowicz – będące częścią przyspieszenia cywilizacyjnego i informacyjnego, jest tym samym spłoszeniem, o którym pisze poeta?

Wydaje mi się, że jednak nie.

Chociaż oczywiście zawsze możemy powiedzieć, że ilość znaków i powinności i aktywności, jakich wymaga od nas nowoczesność, powoduje w nas pewien rodzaj nieuważności na siebie samych – i na to, co my sami jako istoty cielesne mamy sobie do powiedzenia (a mówimy do siebie: jesteśmy delikatni i wrażliwi i zależni od łańcuchów istnień; próby zmieszczenia się w czasie coraz krótszym oślepiają nas na świadomość, że wszystko w nas jest kwestią czasu).

 

A jeśli nie, to o czym jest „Spłoszony ptak”? O jakim doświadczeniu próbuje odpowiedzieć 23 artystów i artystek: fotografików i grafików zaproszonych na wystawę? Tekst główny ekspozycji ani biogramy pracy nie rozwiązują kwestii genealogicznych. Nie wiemy, które prace (poza tymi, które w sposób bezpośredni nawiązują do idei wystawy, mi.n Katarzyna Łata, Wojciech Klimala, Paweł Żak, Wojciech Beszterda) powstały specjalnie i na zamówienie, którzy z artystów szukali odpowiedzi na pytanie w swoich portfoliach i dorobku. Nie ma ta rzecz dla wystawy znaczenia pierwszorzędnego, ale byłaby z pewnością pomocna.

„Spłoszenie” jest również pojęciem niejednoznacznym i niekonkretyzującym żadnego obszaru badawczego – jeśli potraktować je poza ściśle określającym go desygnatem (kiedy myślimy o spłoszeniu, mamy na uwadze przede wszystkim ptaki). W zasadzie można podstawić pod nie wszystko. To dodatkowa trudność.

 

W pojęciu i obrazie, jaki wytwarza spłoszenie tkwi w sposób oczywisty reaktywność, szybkość reakcji, niemal na poziomie instynktownym. Artysta nie „płoszy się” instynktownie, ten moment, o którym chce opowiedzieć nam ekspozycja, jest – owszem – reaktywny ale również przemyślany, konceptualny nawet. Oddaję raz jeszcze na chwilę głos Zygmuntowiczowi: Co teraz? […] Nowy impuls, zaskoczenie, trzeba szybko zareagować. Podrywamy skrzydła, ale czy damy radę lecieć z tym nowym wiatrem czy też on spowoduje, że opadniemy w dół przygnieceni pod jego naporem?

 

Mowa jest o impulsach, które prowadzą do efektu już rozciągniętego w czasie, jakim jest dzieło wizualne. Same prace mogą już wcale nie zawierać owej cechy „natychmiastowości”, lekkości ptasiego wznoszenia w powietrze. Mogą być wręcz ciężkie, zupełnie przeładowane, zbyt konceptualne czy mechaniczne (wymagające jednak określonych dodatkowych działań ze strony obserwatora/widza), żeby choć na chwilę pojawiła się we mnie myśl o spłoszeniu. I kolejne pytanie: jeśli rzeczywistość wymusza na nas działanie (i czujemy się spłoszeni), jakiego rodzaju jest to odpowiedź? Czy fotografie wchodzą w dyskurs z owym impulsem, w ten sposób, że go nazywają? Chciałbym się tedy dowiedzieć, co i jaki rodzaj impulsu spowodował, że Zygmuntowicz wybrał formę tryptyku zdominowanego przez błękit i czerń – czy jeśli pomyślę, że przedstawił on w nim całkiem prymitywną historię, prosto z prehistorycznych jaskiń – to mogę domniemać, że impulsem była myśl o nadmiarze, nadreprezentacji, chaosie znaków? Kiedy spoglądam na świetną pracę Katarzyny Łaty – w zasadzie powtarzającą gest Marcela Duchampa – w której zawiera się zarówno tytularna dosłowność jak i metafora, Łata przenosi bowiem obraz z „ptasiej” aplikacji do przestrzeni galeryjnej i pokazuje nam, że jest ona gotową abstrakcją – to czy mam to odczytywać jako rodzaj przymusu? Czy jednak wizualnej konwergencji, uważności na wytwory współczesności i tkwiący w nich plastyczny kapitał?

Ekspozycję można podzielić na trzy części. Pierwsza analizuje główny temat mniej lub bardziej dosłownie – odnosi się przede wszystkim do ornitologicznych desygnatów (Wojciech Klimala, Beszterda: tryptyk z kluczami ptasimi, Łata: wizualny zapis śpiewu; aplikacja birdNET, który nieco przewrotnie ma zwrócić naszą uwagę na proces widzenia u ptaków, Anna Kola „I po ptaku”, Andrzejewska w swojej pracy „Jeszcze ten jeden raz” i Katarzyna Navarra w „Przejściach” Nadya Mitskevitch w „Przerażonym aniele” w zasadzie działają w obu obszarach naraz, Paweł Żak, Jowita Mormul „Punkt docelowy”), druga część eksploruje metaforę (Andrzej Zygmuntowicz „Spłoszony”, Krzysztof Szlachciak „Śladowe ilości rzeczywistości”, Tytus Grodzicki „Migracje”, Joanna Chudy „Bez tytułu”), wreszcie do trzeciej grupy zaliczam ekspozycje bardzo luźno albo nieomal wcale związane z tematem: Maciej Pawelec „Bez tytułu”, Krzysztof Madera „Tońk”, Gosia Bilicka „Jak P”, Piotr Spek „Wild Eck”, Marta Mrówka, Tadeusz Żaczek, Adam Krasuski, Kacper Spek „Na zimno” i Ekaterina Konsulova „Ostatni sen Cesarza”.

Nie będę się rozpisywał o każdej pracy z osobna – zachęcam państwa gorąco do takiej osobistej praktyki – spróbuję tylko stworzyć coś w rodzaju syntezy wystawy „Spłoszony ptak”. To co najmocniej do mnie przemawia w zebranych pracach (nie wszystkich), co się ujawnia z mocą, kiedy wmyślam się w temat, to moment zmiany. Uchwycony w trakcie jej trwania albo jakiś czas po. Na ten trop naprowadziły mnie „Przejścia” Katarzyny Navarry (opowiadają one, rzecz jasna, kobiecość i jej etapy, „liminalności”, obowiązują one więc w szczególnym i wąskim obszarze). Niebo na tryptyku Beszterdy nie ma w sobie nic z błękitu; być może jest łuną rozpalających się wciąż na nowo pożarów (a klucze ptaków opisują ucieczkę przed nimi). W podobnym katastroficznym tonie, choć nieco złagodzonym przez jednostkowy wymiar opowieści, wypowiada się Anna Rola w swojej pracy „I po ptaku”. Przedstawia ona dwie tafle szkła, ciemnego ze śladami punktowego uderzenia. Piszę – nieco tylko złagodzonym – bo przecież zaraz, kiedy tylko sprawdzimy dane, dotrze do nas koszmar tej pojedynczej reprezentacji (naukowcy obliczają, że każdego roku o szklane budynki wielkich miast i ekrany dźwiękoszczelne oraz wiaty rozbija się milion ptaków rocznie. Tylko w Polsce).

Temat przejścia, transgresji, granicy podejmują również fotografie Pawła Żaka, Adama Krasuskiego (dyptyk poświęcony narodzinom człowieka), czy świetnie pomyślany cykl „Migracje” Tytusa Grodzkickiego (spłoszenie, które jesteśmy skłonni traktować punktowo, jako akt ograniczony w czasie, można przedstawić również jako proces wieloletni, historyczny i powtarzający się; problem dotyczy wyłącznie postrzegania czasu).


Powrót