Kamień zielony

Kamień zielony

"W drodze" Magdaleny Łacek w Galerii Pojedynczej

Nie wiem, czy państwo kojarzą dwie prace Wilhelma Sasnala; mam tu na myśli Constructive Anarchy (interview) oraz Las (na podstawie Shoah Lanzmana). Formalnie obie prace są do siebie podobne (różni je tylko stopień aluzji wobec dzieła źródłowego), jakby oparte na tym samym pomyśle. W obu przypadkach Sasnal wykorzystuje jeden odcień zieleni, w „Lesie” widzimy delikatną różnicę waloru, w „Uporządkowanej anarchii” nie ma jej już wcale. Płaszczyzny są nierówno podzielone; ziemia to zaledwie wąski pas, niebo (tło) zajmuje więc niemal cały obszar płótna. Już jako jednolita i jednorodna plama byłoby czymś przytłaczającym, jednak dzięki zdynamizowaniu tego obszaru przez widoczne, zamaszyste ruchy pędzla (Las), lub zrytmizowany, wertykalny układ smug (CA), mam wrażenie, że tło (niebo) nie tyle przytłacza, co wręcz spada na ziemię, bombarduje ją pod ciśnieniem, i jeśli widzimy materię, która się temu atakowi opiera, zdajemy sobie sprawę, że los tej materii jest przesądzony. Anarchia, entropia może przez chwilę przybierać estetyczną i uporządkowaną formę, i to jest ten moment, ważny dla nas i dla obrazu, sankcja i usprawiedliwienie sztuki.

Magdalena Łacek, autorka pracy „W drodze (wakacje 2002)”, która gości przez cały sierpień w Galerii Pojedynczej, pisząc o swojej twórczości, zwraca uwagę na rolę przypadku (zaaranżowanego), jak i praktyki odejmowania, dzięki której udaje się jej unikać efektu nadmiaru. Woli wycofać się, oddając niejako płótno „w gościnę”, niż agresywnie zawojować wyobraźnię patrzącego.

Generalnie sztuka współczesna ma z tym nadmiarem problem. Generalnie rzeczywistość ma z tym problem, ale przecież w pracy Łacek nie chodzi o mimetyzm, tylko o pracę walorem, tonacją i kontrastem, chodzi o bardzo odległą alegorię – chociaż mocno już zakotwiczoną w tradycji malarstwa współczesnego. „W drodze” sytuuje się więc dość blisko obu prac Wilhelma Sasnala, rozpoznaję w tym płótnie tego samego ducha, podobny pomysł na organizację przestrzeni barwnej i jej dynamiki. Jednak w finale (efekt końcowy pracy) drogi obojga artystów nieco się rozchodzą. W pracy Magdaleny Łacek nie ma żadnego „realnego” punktu zaczepienia, nie widać tam żadnej bryły, linii perspektywy, a tym bardziej postaci. Mamy dwa równo podzielone pola w tej samej tonacji, ale o różnym stopniu jasności, i dwie różne strategie na ich zdynamizowanie. Energia górnej części płótna – jak w „Anarchii”
Sasnala – jest zrytmizowana i pionowa, z bliska wertykalne „linie” przypominają ścianę deszczu albo ścianę lasu, nieprzebraną i nieprzeniknioną. Dolna część dla odmiany charakteryzuje się horyzontalnym układem, przynajmniej w założeniu – bo rozbija go centralny, amorficzny motyw. To zawirowanie (ślad działającej entropii w systemie uporządkowanym) jest jak Barthesowskie punctum w fotografii. Nie jest szczegółem, bo przecież zajmuje sporą część płótna, ale przykuwa uwagę na tej samej zasadzie co detal Barthesa (nakłuwa ją i zdobywa). Nie jestem w stanie myśleć o niczym innym, rytm – jeszcze przed chwilą współobecny i dotykalny – zdaje się oddalać bezpowrotnie. Podobny „skok napięcia” tkwi również w tytule pracy. O ile droga kojarzy nam się jednoznacznie (a zwłaszcza topos drogi, który jest na tyle szeroki i pojemny, że jest w stanie wchłonąć każdy rodzaj wizualizacji), o tyle już konkretyzacja tej drogi (mowa w nawiasie o wakacjach 2002 roku), jej codzienny i raczej pozytywny wymiar ten topos zdaje się rozsadzać. „Kamień zielony ściskając w ręku” śpiewała Maryla Rodowicz, a za nią pół wakacyjnie usposobionej Polski.  „Wakacje 2002” to jest zasadniczy konkret i stoi on niejako naprzeciwko tego amorficznego zawirowania, które budzi uzasadniony niepokój. Ale oczywiście można pokusić się i przeczytać „W drodze” Magdaleny Łacek całkiem mimetycznie. Jeden do jeden. Bez metafor. Na przykład jako wyspiarski pejzaż. Najlepiej szkocki, bo tam zieleń niemal przez cały rok jest tak głęboko nasycona. 


Powrót