Zielony wędrujący namiot

Zielony wędrujący namiot

Dzielnice brzmią dobrze

Otóż żałowałem. Żałowałem, że załamanie pogody uśpiło mnie a alarm ustawiony w ajfonie chyba nie przekroczył bariery ultradźwięku. Być może Ligota brzmiała dobrze, ale nie miałem jak tego stwierdzić. Mogłem się tylko domyślać, bo dzień późniejsze koncerty Srogo i Hengelo wypadły pierwszorzędnie. Zaś po występach Beta Julii i Kolorów byłem pewny, że o zaplecze muzyczne Katowice nie mają się co martwić - wszak wszystkie formacje dopiero zaczynają (wydają bądź już wydały swoje epki). Za wcześnie mówić o „zmianie warty”, bo debiuty rzadko zrywają łączność z muzyczną tradycją w tym sensie, że proponują coś całkiem nowego, elektryzująco nowego; jednak zawsze jest jakieś mocne zakotwiczenie, a to w rock’n’rollu czy metalu, a to w indie czy noisie. Wyraźne nawiązania. Tę lekcje cztery ekipy przerobiły bardzo umiejętnie. Zresztą dzisiejsi debiutanci dawniejszych nie przypominają. Są już otrzaskani ze sceną, niektóre z nich – jak Hengelo czy Kolory – firmują już imprezy ponadklubowe.

No dobrze, z tym otrzaskaniem nie jest tak do końca, jak piszę. I świetnie, bo ten moment jest po prostu uroczy. Nie chodzi mi tu o sekcje rytmiczne, gitarzystów i ich riffy, drumerów, którzy w ogóle niemal zawsze grają jak autyści. Ci są zajęci swoją robotą i nie mają czasu na interakcje z publicznością. Co innego liderzy. Jeszcze nieporadni i niewinni, unikający kontaktu wzrokowego, przyklejeni do statywu z mikrofonem i nie do końca zadeklarowani (np. metroseksualne jeansy rurki czy broda drwala, albo jedno i drugie), przesadnie życzliwi wobec najmniejszego objawu entuzjazmu. Owszem, czasy się zmieniły i nawet antysystemowe gesty zasysa popkultura i trzeba nadzwyczajnej siły, żeby się przed tym obronić. A frontmanom z Hengelo, Srogo, Beta Julii i Kolorów jeszcze daleko do takich gestów. Chciałbym  ich zobaczyć za piętnaście lat. Zobaczyć, jak sobie poradzili (muzycznie i behawioralnie) z dość okrutnym biznesem. Póki co, jak powiedziałem, ta niewiadoma i skromność były po prostu ujmujące.

Wracam po tej krótkiej dygresji do samej muzyki, zamiast dalej wikłać się w drugorzędne dla tego tekstu wątki biografizujące i egzystencjalne. Cała czwórka (co ciekawe składająca się z samych kwartetów) gra już dojrzale. Bez kompleksów. Chwilami miałem wrażenie, jakbym włączył jakąś europejską playlistę na Spotifaju. Gdyby nie polski tekst, nie rozpoznałbym nacji (każdy próbował trochę poczarować w języku angielskim). Wiodąca gitara solowa, jednorodność stylu i czysty wokal Kolorów, świetne „dialogi” basowe Beta Julii, fajne riffy gitarzysty Srogo i jego lider ze stylem uwięzionym gdzieś między rockiem a metalem (na metal trochę za mało ciała), ciągle odgrażający się, że będzie ciszej (na szczęście nie dotrzymuje słowa) i chyba najbardziej z nich wszystkich oryginalny wokal Mateusza Koniecznego z Hengelo (to ten, który przyklejony jest do mikrofonu). Dodatkową korzyścią był niespodziewany efekt akustyczny w Szopienicach –  rezonujące echem ściany kamienic przy ulicy Obrońców Westerplatte. Próbowałem zapamiętać detale, wyłowić wrażenia, z syntezą miałem już problem. Nie jestem krytykiem muzycznym, i tych wszystkich niuansów, o których rozprawiają koneserzy w ogóle nie rejestruję. Reaguje emocjonalnie, albo nie reaguje wcale. W sumie to tak, jak reszta publiczności powyciąganej z blokowisk w Ligocie, na Witosa i Szopienicach. Warto myślę i im oddać tutaj głos. Bo przecież takie było założenie tego trzydniowego projektu. Młode muzyczne teamy miały dostać scenę (wędrujący zielony namiot), mieszkańcy - forum dla spotkań, okazję do wyrwania się z osiedlowej inercji i dowód na to, że to wielkomiejskie centrum o nich pamięta. Nie pierwszy to raz zresztą – bo przecież na różnych skwerach i w parkach odleglejszych dzielnic odbywały się już koncerty (by przypomnieć np. Zadole i Park Bogucki). Z frekwencją wciąż bywa różnie. Najdziwniejsze w sumie jest to, że najmniejszy odsetek publiki stanowią właśnie ci, dla których ta muzyka przede wszystkim jest kierowana. Czyli młodzież. Na osiedlu Witosa i w Szopienicach średnia na oko wynosiła 50 plus. I co oczywiste (a być może wcale nie oczywiste) – sporo było osób najmłodszych. Dzieci na rowerach i fishboardach, z piłką lub bez, i to one – o dziwo – stanowiły najwierniejszą, emocjonalnie reagującą publiczność. 

Radosław Kobierski

Październik 2016


Powrót